wtorek, 28 lipca 2015

1914 krawat, 1914 dzień, 27/07/15

Dzień dobry!
Był późny wieczór. Po dziesiątej. Wracaliśmy większą grupą pewnie z kina Wiedza, bo to było wtedy, znaczy w latach 70., jedno z naszych ukochanych miejsc. Byliśmy w dobrych nastrojach. Chyba mieliśmy ochotę na marsz w stronę Starego Miasta, bo po wyjściu z kina skręciliśmy w stronę ulicy Świętokrzyskiej. Wtedy usłyszeliśmy saksofon. Ktoś fajnie grał w okolicach Pałacu Kultury i Nauki. Na dziedzińcu przed Pałacem między teatrami Dramatycznym i Studio stał nasz znajomy, nieżyjący już Heniu Wasążnik, i grał. A grał pod Pałacem, bo w tym miejscu mógł sobie spokojnie ćwiczyć granie, nie przeszkadzał sąsiadom, którzy do melomanów nie należeli. Heniu sobie trochę pograł, my posłuchaliśmy i już chcieliśmy się wszyscy stamtąd zabierać, kiedy pojawiło się dwóch funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Moim zdaniem przysłano ich specjalnie, żeby potwierdzić, iż wszystkie dowcipy o milicji to najszczersza prawda.
Przyszli, kazali nam dowody pokazać i zaczęli spisywać. Ciemno. Pieczątki w dowodzie sprawiają problem, trudno je odczytać.
- Gdzie pracujecie? - pyta się mnie przedstawiciel władzy ludowej patrząc w pieczątkę zakładu pracy w moim dowodzie, a jego kolega trzyma długopis na kartce notesu, by to zapisać.
- W CMKP WSZ Szpitalu imienia.... - zaczynam mówić.
- Bez skrótów!
- Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego Wojewódzki Szpital Zespolony Szpital imienia...
- Za długie! Nie nadążam! - krzyczy milicjant z długopisem i notesem.
- Podaj skrót!
- CMKP WSZ Szpital imienia...
- Nie nadążam. Jakiego imienia? - notujący przejmuje inicjatywę.
- Witolda Orłowskiego.
- Ale ty Sieczkowski?
- Tak. Grzegorz...
- To dlaczego mówisz, że Witold Orłowski.
- Bo to szpital imienia Orłowskiego...
- Grzegorza...
- Nie. Witolda.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Wykreśl tego Orłowskiego - podsuwa drugi kolega i upewnia się jeszcze w moim dowodzie, że jestem Sieczkowski.
Jako następny leci kolega.
- Miejsce pracy?
- Przedsiębiorstwo Spedycji Międzynarodowej C. Hartwig...
- Co? Dźwig?
- Nie, to takie nazwisko. Zagraniczne.
- Znowu nazwisko. A firma też zagraniczna? - na twarzach władzy ludowej pojawił niepokój.
- Nie. Polska. Tylko założyciel miał takie obce nazwisko.
- To jak on się nazywał?
- C. Hartwig
- Jak?
Po pewnym czasie i wielu pytaniach kazali nam sprawdzić poprawność zapisu. W notesie koślawymi literami stało: CE. Chartfik.
- Może być?
- Może.
I tak spisywali nas wszystkich czterech albo pięciu przez godzinę. Kiedy nas puścili wracaliśmy w świetnym nastroju. Dobre kino, Heniu na saksofonie i jeszcze ci milicjanci. Będzie o czym opowiadać. Do następnego spisywania.
Dobranoc.

(krawat: no name)
-

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz