piątek, 3 lipca 2015

1890 krawat, 1890 dzień, 3/07/15

Dobry wieczór!
Ojciec z synem czekali na autobus. Czterdziestoletni mężczyzna był ubrany w jaskrawo pomarańczową podkoszulkę i krótkie, czarne gimnastyczne majteczki. Na głowie miał zawiązaną pomarańczową chusteczkę, na nogach w takim samym kolorze podkolanówki i jaskrawo seledynowe adidasy. Miał też modną blond brodę i nie miał dwóch górnych jedynek. Dziesięcioletni syn był poważniej ubrany, wręcz nudnie. Biała koszulka polo, czarne bermudy i granatowe pantofle pumy. Pili z półlitrowych butelek colę, bekali sobie do uszu i zaśmiewali przy tym do rozpuku. Łyk coli syna, bęknięcie do ucha taty i śmiech obu. Potem łyk coli taty, bęknięcie do ucha potomka i wspólny śmiech. Był w tym jakiś czuły rytuał, silna więź, autentyczna bliskość.
Odjeżdżając swoim autobusem patrzyłem jak się oddalają bękając i śmiejąc się serdecznie. Myślałem o moim ojcu, który miał problem z okazywaniem ciepła w ogóle. Łatwiej od zwykłej czułości przychodziły mu - ba! były na porządku dziennym - sarkazm, ironia i złośliwy żart.
Ojciec z synem zniknęli mi już całkiem, a ja nadal myślałem o swoim staruszku, którego nie ma już od dziesięciu lat. Jestem mu naprawdę wdzięczny, że nie bekał mi do ucha.
Dobranoc.

(krawat: no name)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz