Dzień dobry! Przypomniała mi się jeszcze jedna historia z drewniakami. Sztukę biegania, skakania i wchodzenia na drabinę w drewniakach opanowałem jako noszowy bloku operacyjnego. I tak mi z tymi chodakami zostało. W latach 80. mieszkałem w małym, starym domku, w którym na strych - pełniący rolę suszarni - wchodziło się po drabinie. Pewnego razu udałem się tam z koszem prania, a że źle ustawiłem drabinę, to kiedy już byłem prawie na szczycie runąłem w dół. To dziwne uczucie spadając widzieć w czasie mijania jak własny drewniak zmierza ku górze. Nie wiem jak długo leci się w dół z dwóch metrów. Ale po chwili wiedziałem, że chodak też wrócił. Konkretnie na moją głowę. Miłego dnia.
(krawat: Seidenfalter)
Też mam historyjkę o drewniakach. Jak byłam mała, uciekałam w nich przed wściekłym kogutem. Dopadł mnie, podziobał w głowę i od tamtej pory nienawidzę wszelakiego ptactwa, brrr....
OdpowiedzUsuńSivka! mam prawie identyczne wspomnienie :O gonił mnie syczący gąsior, a moje drewniaczki były niebieskie :)
OdpowiedzUsuńPoczułam się dziwnie :O