Dzień dobry! Zaniepokojony nadchodzącymi
wieściami z kraju udałem się po obfity zapas soli trzeźwiących, których
najwyraźniej zabrakło w naszej ojczyźnie, bowiem czytam i dowiaduję się z
tego co czytam, że brukselska przemiana premiera Tuska w prezydenta
Tuska oznacza albo upadek Polski, albo niespotykaną dotąd w dziejach
potęgę. Sole nabyłem i na życzenie oraz bez życzenia będę w kraju
podawał potrzebującym. W tym poszukiwaniu trafiłem też do Boro Park (wcześniej na Coney Island przyswoiłem trochę rosyjskiego, wiadomo, może się przydać),
gdzie w kiosku znalazłem jedyną dostępną gazetę z Polski. Był nią Super
Express donoszący na czołówce, że niejaka Liszowska Joanna zderzyła się z
jakąś rzeczywistością. Ponieważ Latynos za ladą zabronił mi czytania
bez konsumpcji nadal nie wiem, czy wspomniana pani Liszowska jest
kandydatką na premierzycę, czy też osobą pijaną ze szczęścia lub
rozpaczy, a może tylko tak normalnie pijaną.
Poza tym w Nowym
Jorku cieszy mnie widok wróbli (a przynajmniej na takie
wyglądają), nie widziałem żadnych drapieżnych wrono-kruków i im
podobnych, których u nas aż nadto i to, iż ich nie widziałem - poza
wypchanym egzemplarzem w muzeum - nie ukrywam cieszy mnie niebywale (w muzeum ekspozycja
ptaki alpejskie; czyżbyśmy byli już drugą Szwajcarią, a nikt tego w
ojczyźnie nie zauważył!).
Nie
widziałem też żadnego szopa pracza (poza wypchanym
egzemplarzem, jw. - ekspozycja ssaki Ameryki), choć ponoć grasują po tym
mieście i są utrapieniem jego mieszkańców jak nie przymierzając nasze bobry są utrapieniem polityków i rolników. Zaś te ich szare wiewiórki tnie dają się fotografować, bo są
zdecydowanie ruchliwsze od naszych. Potwornie podekscytowane. Pewnie
dlatego że wiewiórki tutaj też muszą uczestniczyć w wyścigu
szczurów. Miłego dnia.
(krawat: Hugo Boss)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz