sobota, 26 maja 2012

757 krawat, 757 dzień, 26/05/12


Dzień dobry! Euro 2012 coraz bliżej, więc apokalipsa tuż tuż. Pewnie dlatego przypomniała mi się historia z innej polskiej apokalipsy. W roku 1979 byłem wesołym sanitariuszem bloku operacyjnego. Papież miał po raz pierwszy przyjechać do Polski. Krążyły pogłoski, że pod wpływem emocji ludzie będą się tratować. Obawy były tak wielkie, że dyrekcja szpitala poprosiła mnie, bym zawiesił swoje wypowiedzenie i za specjalną premię pieniężną pozostał do końca apokalipsy. W szpitalu wprowadzono gotowość jak na wypadek wojny. Tuż przed godziną zero zmęczony usypywaniem zapasów opasek gipsowych udałem się z gospodarską wizytą do prosektorium. Tam panowała typowa dla tego miejsca cisza, zaś kolega prosektoryjny sterczał markotnie nad rozgrzebanym ciałem. Ponieważ sam wyglądał jak ofiara nieudanej sekcji zwłok spytałem go z troską: - Co się dzieje?
Przerwał upychanie organów wewnętrznych i organu prasowego Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w okolicach klatki piersiowej. Spojrzał na mnie, a wzrok miał jakby właśnie robiono mu trepanację czaszki..
- Zginą tysiące, dziesiątki tysięcy! - mówił przerzucając w zakrwawionych dłoniach coś czego nie mogłem zidentyfikować. - A my mamy tylko sześć lodówek. Nie mamy gdzie trzymać ciał. Nie dadzą nam ich.
Cierpiał, widać to było nieuzbrojonym okiem.
- Może sądówka i wojskowy mają więcej lodówek, ale przecież nie dla kilku tysięcy zwłok - rzuciłem uspokajająco.
Nagle na jego twarzy pojawiło się uniesienie.
- A wiesz - mówił teraz rozmarzonym głosem - będziemy ich kładli warstwami. Jednego na drugim.
Ludziom nigdy nie wolno zabierać nadziei.
Miłego dnia.

z cyklu: Ludzie, których spotkałem

(krawat: Coca-cola)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz