Dobry wieczór! Przy wiadukcie wszedłem do takiej windy dla inwalidów. Przez całą jazdę trzeba trzymać guzik. To trzymałem i jechałem. Aż dojechałem. I okazało się, że drzwi nie dają się otworzyć. Winda nie chce też zjechać z powrotem. Stałem więc waląc pięścią w drzwi, ale ludzie mijali mnie obojętnie. Żadnej reakcji. Oczami wyobraźni widziałem jak znajdują po kilku dniach moje ciało z zastygłą pięścią przy szklanych drzwiach. Na tę myśl wściekłem się i kopnąłem w te drzwi mocno nogą (a z powodu bolącego kolana tej nogi chciałem jechać windą). Wszystko drgnęło, ruszyło w dół, gdzie szybko opuściłem windę obiecując sobie, że nigdy już do niej nie wejdę. Tylko język siły przynosi efekty. Wszędzie. Dobranoc.
z cyklu: Ludzie, których (nie) spotkałem
lub
Windy, którymi jechałem
(krawat: Graf Longina)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz