Dzień dobry! Staliśmy trzymając siatkę tak, by dziki nie uciekły na ulicę. Pouczeni i naprędce przyuczeni patrzyliśmy jak leśnik z weterynarzem wchodzili w gęste krzaki, w których ukryły się dwa odyńce. Leśnik trzymał strzelbę z usypiającym zastrzykiem, a tuż za nim z zapasowymi nabojami kroczył weterynarz. Zniknęli w krzakach, straciliśmy z ich oczu. Ale po chwili wychylił się weterynarz i dał nam na ręką znać, żebyśmy byli gotowi. Znów schował się w krzakach. Zapadła cisza. Patrzyliśmy w krzaki, z których miał wyskoczyć zwierz. Nagle gałęzie zakołysały, wstrzymaliśmy oddechy... I wtedy wyskoczył! Ruszył na nas szalonym pędem! Mały, łaciaty kot. Miłego dnia.
PS. - Napiszę, że te dziki o szóstej rano chciały pójść spać na przystanku autobusowym na Madalińskiego, przy Puławskiej. Już legowisko sobie szykowały - mówię do żony.
- Nic nie pisz o Madalińskiego. Nasze te dziki, z Rakowieckiej - oponowała żona.
Ech, patriotyzm lokalny.
(krawat: no name)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz