
Dzień dobry! Bardzo dawno temu, kiedy wczesnym wieczorem przemierzałem ulicą Dobrą, podszedł do mnie mężczyzna koło pięćdziesiątki. Z warszawskim akcentem przedstawił się z imienia i nazwiska dodając: - Jestem poetą-robotnikiem. Pozwoli pan, że zarecytuję swoje wiersze. Pozwoliłem. Po trzecim wierszu wyciągnął półlitrówkę: - Pozwoli pan, że spożyjemy, bo mam jeszcze trochę do recytowania. Pozwoliłem. Był to uroczy wieczór poetycki. Takich wieczorków i takich poetów już nie ma. Miłego dnia.
z cyklu: Ludzie, których spotkałem
(krawat: Peanuts)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz