Dzień dobry! Czasami krawaty nie są w ogóle ważne. Dzisiaj trochę inaczej, dłużej, poważnie i osobiście. Dziękuję. Miłego dnia.
Równo 66 lat temu Niemcy z Ząbkowskiej wywieźli wszystkich mężczyzn. I tak bydlęcym wagonem mój teść, wówczas 17-letni chłopak, ze swoim ojcem trafili do Duisburga. Nie na Love Parade, lecz na własną walkę o przeżycie. „Leben heißt kämpfen” („Życie jest ciągłą walką”) - jak mawiają Niemcy. Skakali więc w drewniakach po dachu walcowni gasząc iskry, by w ten sposób ocalić Dritte Reich przed „feuer”, który i tak ją strawił. Tej Todeparade nie przeżył dziadek żony, który pewnej nocy skonał na betonowej podłodze. Dzisiaj w dawnej hucie stali jest centrum kultury i pewnie nie ma żadnej tablicy, bo wysokiej sztuki nie można przecież poddawać niskim instynktom.
Tego samego dnia, kiedy z Ząbkowskiej w transporcie niewolników odjeżdżał teść z ojcem, pod drugiej stronie Wisły na świat przyszła ciotka mojej żony. Położna, która odbierała poród bała się podczas Powstania zgubić swoich synów i zawsze brała ich ze sobą. Wtedy też do ciotki biegła z nimi, ale strzał niemieckiego snajpera zabrał jej starszego syna.
90 lat wcześniej nasi dziadkowie walczyli na wojnie z bolszewikami. Byli młodzieńcami, ochotnikami. I choć również później widzieli straszne rzeczy, niechętnie opowiadali o swoich przeżyciach. To nie jest łatwe zabijać i nie dać się zabić.
(krawat: Carloff)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz