Dzień dobry! Dzisiaj druga część historii rozpoczętej wczoraj. Zapraszam do lektury. Miłego dnia.
(krawat: Studio 890, krawat z Marilyn Monroe)
Jak robiłem pornografię (2)
Wylądowaliśmy w Docklands, wówczas w nowiutkiej dzielnicy Londynu. Z powodu kryzysu na rynku nieruchomości były czynne tylko dwa budynki. Nasz hotel i pięć minut piechotą dalej siedziba wydawnictwa. Reszta stała pusta. W hotelu odbywał się - jak powiedziała obsługa - volvo-congress. Za tą nazwą krył się zjazd Żydów brytyjskich. I rzeczywiście przed hotelem stały wszystkie modele tych aut ze wszystkich możliwych lat. Na budynku wydawnictwa prasy erotycznej była tablica informująca, że budynek odsłoniła królowa. Pracownicy (i ich szefostwo też!) byli z tego dumni. Ciągle ktoś nam tę tablicę pokazywał.
Drukowali gazetki dla rowerzystów i erotomanów. W nas chyba widzieli wielką szansę dla brytyjskiego rynku mediów erotycznych. Zachęcali do publikacji pisemka „Dziewczyny z naszego miasta”, gdzie ludzie dawali gołe foty swoich partnerek. Do P. non stop wydzwaniał Paul Raymond. rynkowy rywal wydawnictwa u którego gościliśmy. Akurat w dziwnych okolicznościach zmarła jego córka, a mimo to ten magnat erotyczny cały czas nagabywał jakiegoś Polaka handlującego jego świerszczykami. Raymond żądał od P. wierności i groził zerwaniem, jeśli ten zdecyduje się na wydawanie polskiego „Penthouse’a”. Z kolei P. grał na czas i jak z czasem okazało się wygrał. Czuliśmy się ważni. Ostentacyjnie paliłem gauloises’y świadomie łamiąc brytyjskie zakazy antynikotynowe.
Na drogę do Polski wielkie walizy wypchano nam mutacjami „Penthouse’a” z całego świata. Modliłem się, żeby nikt na lotnisku nie zechciał oglądać naszego ciężkiego i erotycznego bagażu.
Kiedy Brytyjczycy bili się o P., okazało się, że wygasła im amerykańska licencja na Polskę. Ja dostałem propozycję pisania dla „Playboya”, a P. został przy Paulu Raymondzie.
Po kilku latach spotkaliśmy się. - Jak leci? - rzuciłem. To stabilny biznes - powiedział. - Nie ma wzrostów, nie ma spadków. Cały czas tak samo.
Są ludzie, dla których najważniejsza w życiu jest mała stabilizacja.
Grzegorz Sieczkowski

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz