niedziela, 10 listopada 2013

1290 krawat, 1290 dzień, 10/11/13

Dzień dobry!
Ostatnio wiele niesłusznych słów krytyki spadło na ministra pracy Władysława Kosiniaka-Kamysza. Zarzuca mu się, że zlecił jakiejś firmie usługi relaksacyjne dla pracowników ministerstwa. Jakieś masaże głowy czy szyi, a może tego i tamtego. A żem człowiek stary i wszystko mi się ze wszystkim kojarzy, to przypomniała mi się historia związana z pewnymi urządzeniami do masażu z końca lat 70.
Wtedy w Domach Towarowych Centrum w Warszawie pojawiły się w sprzedaży pochodzące z importu (a może to były odrzuty z eksportu?), podłużne i owalne przedmioty nazwane „urządzeniami do masażu twarzy”. Sprzedawano je na każdym piętrze i niemal w każdym stoisku. W Warsie, Sawie i Juniorze. Leżały, a raczej stały. I stojąc przyciągały uwagę, bo były kolorowe, jak to produkt z obszaru dewizowego, o powierzchni delikatnie ryflowanej. Czubek urządzeń był zaokrąglony i  gładki. Zasilane baterią, po przekręceniu nasady wibrowały. Produkt cieszył się umiarkowaną popularnością.
Po pewnym czasie coraz częściej ludzie między sobą mówili, że to wibrator, znaczy taki sztuczny penis, i nawet ekspedientki znacząco puszczały oko do zainteresowanych kupnem. - Tak - przytakiwały - to do masażu twarzy. I wtedy akcentując słowo „twarz” to oko puszczały.
Ale prawda też jest taka, że niektóre elegantki używały ten wibrator zgodnie z przeznaczeniem. Sam widziałem jak pani urzędniczka w przerwie na kawę po turecku otworzyła torebkę i wyjęła z niej sztucznego członka.
- Kochana - mówiła do koleżanki masując sobie wibratorem kark i twarz - cała jestem taka napięta. Miłego dnia.

z cyklu: Ludzie, których spotkałem

(krawat: Magnificent Mouchoin)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz