Dzień dobry! Grudkę z Księżyca oglądałem chyba w Muzeum Techniki*. Japończycy widzieli ją w 1970 roku na Expo w Osace. Nie pamiętam dokładnie ilu mieszkańców kraju Kwitnącej Wiśni patrzyło wtedy tę grudkę, ale na zawsze zapamiętałem wyliczenie, że każdemu z nich wystarczył na to czas naciśnięcia migawki aparatu fotograficznego. W połowie lat 70. pierwszy raz byłem na Zachodzie i w Paryżu trafiłem do Luwru. Przed obrazem Mona Lisy tłum dwóch japońskich autokarów wyglądał jak ludzkie mrowisko. W pozornym nieładzie, pulsujące i błyskające fleszami. Rozedrgane i głośne regularnym trzaskiem migawek. Mój czas był dość ograniczony, Luwr i Paryż ogromne. A nadchodziły kolejne autokary Japończyków. Wpadłem więc w ich tłum, który automatycznie przesuwał mnie pod obraz. Aż w pewnym momencie usłyszałem trzask przede mną i po chwili znalazłem się oko (w oko) z tajemniczym uśmiechem Giocondy. Ponieważ nie miałem aparatu zburzyłem logikę tłumu i stałem trochę dłużej, zaskoczenie trwało jednak krótko i sprawna japońska machina wypchnęła mnie sprzed obrazu, a potem z tego mrowiska.
Pod koniec lat 80. jakaś gazeta, chyba „Polityka”, zrobiła sondę wśród obcokrajowców nt. jak widzą Polaków. Większość narzekała, ale pewien Japończyk zwrócił uwagę, że w potwornie zatłoczonych autobusach Polacy wykazują fantastyczny zmysł współpracy i życzliwości, dzięki któremu przekazują sobie bilety do skasowania. I ten zmysł teraz gdzieś zagubiliśmy. Miłego dnia.
* A może to było w ambasadzie amerykańskiej? Był na pewno specjalny „księżycowy” numer pisma „Ameryka”.
z cyklu: Ludzie, których spotkałem
(krawat: Neues)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz